Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/944

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiem panował ogromny globus, wsparty na palącej się piramidzie. Miał on pęknąć, wzniósłszy się wysoko w powietrze, i rozbryzgnąć się, wyrzucając z siebie świetne snopy iskier.
Oto czem zajęci byli paryżanie już od dwóch tygodni, doglądając ciągle z uwielbieniem Ruggieri’ego i jego pomocników, pracujących około pomnika.
Na wzniesieniu ukazały się latarnie; pierwszy rząd widzów cofnął się trwożnie, co w całym tłumie wywołało ruch, a zarazem powiększyło ścisk i tak już bardzo wielki.
Powozy napływały ciągle i zaczynały już wjeżdżać na sam plac. Końskie łby dotykały ramion ostatniego rzędu widzów, których poczynało przerażać to niebezpieczne sąsiedztwo. Poza pojazdami zebrał się także tłum nieprzeliczony, tak, że pojazdy, ujęte w tę podwójną żywą palisadę, choćby chciały, nie mogły się ruszyć z miejsca.
Kto mógł i gdzie mógł, szukał sobie miejsca, a pańskie karety służyły wybornie wielu mieszczanom i ulicznikom za podwyższenie. Czerwone światło, płynące z iluminacji bulwarowej, oświetlało głowy tysiącznego tłumu, nad któremi gdzie niegdzie połyskiwały lance łuczników.
Nowe budowle, otoczone były potrójnym łańcuchem powozów, wśród których nie było najwęższego nawet przejścia; ekwipaże te należały do zaproszonych, przyglądających się widowisku z okien i balkonów.