Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nicolina jest u mnie nie dla tego, że mnie kocha, — odpowiedziała Andrea wyniośle, — ale dlatego tylko, że mi się ją trzymać podoba.
Balsamo spojrzał zukosa na pokojówkę, aby sprawdzić, jakie wrażenie sprawiły na niej te słowa jej pani.
Wyraz niezadowolenia przemknął jak błyskawica po twarzy dziewczyny, a odwróciwszy się szybko dla ukrycia łez, jakie, jak się zdaje, w oczach się jej zakręciły, zaczęła patrzeć uważnie w okno, wychodzące na dziedziniec.
Balsamo interesował się bardzo żywo wszystkiem co dotyczyło otoczenia, do którego został wprowadzony. Śledząc Nicolinę, dojrzał, jak mu się zdawało, przedmiot, na który zwróciła uwagę, ukazującą się za oknem głowę mężczyzny.
— Dziwny to dom jakiś doprawdy — pomyślał — każdy tu ma jakąś tajemnicę swoją. Pana barona i Nicolinę rozumiem już zupełnie, niebawem i pannę Andreę zrozumiem. — Zamyślił się krótką chwilę, a baron to zauważył.
— Marzysz o czemś, kochany gościu, — powiedział. — Dajże pokój i zostaw to sobie na noc. Bo marzenie jest bardzo zaraźliwą chorobą, udziela się niezmiernie łatwo. Marzącą jest tu przedewszystkiem panna Andrea, marzącą jest panna Nicolina, marzącym jest i ten próżniak, który te oto kuropatwy zastrzelił...
— Gilbert? — zapytał Balsamo.
— Taki sam jak La Brie filozof. Ale, ale, czy