Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/905

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    przez nią czytać tę książkę, co tam leży na ziemi.
    — Przeczytaj tytuł i powiedz mi — może uda mi się coś z tego odgadnąć.
    Chon patrzyła ciekawie; nagle usunęła się przerażona.
    — Co ci się stało? — zapytał wicehrabia.
    — Patrz tylko ostrożnie, żeby nie spłoszyć ptaszka, czy widzisz tę głowę, wystającą z okienka na poddaszu.
    — Ha, ha, ha — zaśmiał się głucho Dubarry — wszak to mój filozof.
    — Czemu on się przygląda z taką lubością, z takiem rozmarzeniem?
    — Coś szpieguje.... aha!... już rozumiem, przedmiotem jego wytężonej uwagi jest panna de Taverney.
    — Panna de Taverney?
    — Nie inaczej, oto kochanek, który ściga ją wszędzie; gdy przyjechała do Paryża, porzucił nas, zamieszkał tu, aby patrzyć na nią, a podczas gdy on w nią jest tak wpatrzony, ona marzy rozkosznie.
    — Tak to prawda — rzekła Chon — co za wejrzenie, co za ogień w oczach: kocha się do szaleństwa.
    — Teraz, kochana siostro, możemy przestać pilnować panny; zastąpi nas doskonale ten chłopiec.
    — Tak, ale on jej będzie pilnował dla siebie.
    — My też z tego skorzystamy. Tymczasem bądź zdrowa, Chon, muszę odwiedzić zaraz kochanego de Sartines. Ależ szczęści nam się djabelnie! Tylko unikaj wzroku filizofa, bo jak cię zobaczy — ucieknie.