Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/904

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — A no, powiedz mi, proszę cię, Janie, czy ta istota doprawdy jest piękna?
    — Przepyszna! Doskonalszą piękność trudno wymarzyć! Co za ręce! jakie ramiona! usta, a nóżki.... co za prześliczne nóżki.... cieniutkie w kostce — przecudnie rysują się pod jedwabną pończoszką!
    — Wiesz co, zakochaj się w niej, zrobisz nam tem prawdziwą przyjemność! — krzyknęła Chon ze złością.
    — Ciekawy jestem, coby w tem było tak złego, szczególniej gdyby chciała mi być wzajemną?...
    Biedna Joanna mogłaby się uspokoić trochę.
    — Nie pleć głupstw, jeśli możesz, i daj mi lunetę.... W istocie to piękna dziewczyna.... niepodobna, ażeby nie miała kochanka.... Patrz, ona ani myśli czytać.... Książka wypada z jej ręki.... pada... już leży na ziemi.... Ja ci to mówiłam, Janie, ona nie czyta, ale marzy.
    — Może śpi?
    — Z otwartemi oczami? Trzeba przyznać, że ma piękne oczy.
    — W każdym razie — rzekł Jan — jeśli panna Taverney ma kochanka, musi on tu się zjawić i zobaczymy go.
    — Tak, jeżeli przyjdzie w dzień; ale jeżeli przychodzi w nocy?...
    — To prawda! Co za naiwność z mojej strony, nawet nie pomyślałem o tem; a no to trzeba będzie obmyślić jakieś środki.
    — Ale co to za doskonała luneta.... mogłabym