Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/871

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    i przeciągle. Balsamo w milczeniu gotował się do wytrzymania nadchodzącej burzy.
    — No, a jakże stoją te twoje interesy? — zawołał starzec. Z trudnością obrócił się na fotelu i utkwił duże siwe oczy w twarzy Balsama. Ten ostatni poczuł promienie tych oczu, przenikając go nawskroś.
    — Jak stoją moje interesy?
    — Tak, pytam cię o to.
    — Rzuciłem pierwsze kamienie do wody i zmąciła się.
    — A jakie w niej poruszyłeś błoto? — Powiedz, słucham cię.
    — Błoto filozoficzne.
    — Aha, myślisz wojować twemi utopjami, mrzonkami bez podstawy i sensu, mglistemi, jak umysł ludzki. I z jakimiż to filozofami porozumiałeś się w tym względzie?
    — Mam już po swojej stronie największego poetę i ateusza francuskiego; w tych dniach wraca on z wygnania do Paryża i ma się zapisać do loży masońskiej, której ja jestem prezesem.
    — Jakże się on nazywa?
    — Voltaire.
    — Nie znam go. Któż więcej?
    — Obiecano mnie wkrótce zapoznać z największym burzycielem pojęć tego wieku, autorem „Umowy społecznej“.
    — Nazwisko jego?