Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/747

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nadszedł dzień, w którym miałam złożyć śluby, a ja byłam w nieustannej rozterce i pragnąc i obawiając się równocześnie godziny, w której miałam się oddać zupełnie Bogu. Czułam, że jeśli demon mój zechce wykonać zamach na mnie, wybierze tę właśnie uroczystą chwilę.
— I ten dziwny człowiek nie pisał do ciebie, siostro, od czasu pierwszego listu, który znalazłaś pod kwefem? — spytała księżna.
— Nigdy.
— Czy w tym okresie czasu nigdy z nim nie mówiłaś?
— Nigdy, chyba w myśli.
— Ani nie pisałaś do niego?
— Och, nigdy.
— Opowiadaj dalej! Mówiłaś o dniu obłóczyn.
— Więc, jak mówiłam Waszej Wysokości, przypuszczałam, że w dniu tym rozstrzygnie się mój los i skończą się moje tortury. Nadeszła godzina rozpoczęcia ceremonji. Zeszłam do kościoła blada, niespokojna, lecz może mniej wzburzona niż zwykle; ojciec, matka, brat, ta sąsiadka z Rzymu, która mię odwiedzała i inni nasi przyjaciele byli w kościele; zbiegli się też mieszkańcy masteczka i okoliczni wieśniacy, bo rozeszła się wieść, że jestem piękna, a ludzie mówią, że piękna ofiara jest milszą Bogu. Nabożeństwo się rozpoczęło.
Całą duszą, wszystkiemi modłami, pragnęłam przyspieszyć chwilę decydującą, bo jego nie