— Biedne to stworzenie nie widziało nigdy naszych wielkich zebrań u królewskiego stołu, podczas których uliczni gapie z poza sztachet przypatrują się królowi i jego gościom pod strażą, rozumie się, laski służbowego szwajcara.
Pan de Richelieu zażył głośno tabaki z sewrskiej tabakierki i powiedział:
— Lecz na to, aby nas widzieć w tych trzech rezydencjach, trzeba być przedstawionym.
— Właśnie też dama, o której mowa, życzyła sobie być przedstawioną.
— Idę o zakład, że otrzyma czego żąda — powiedział książę — król tak jest przecie dobry!
— Na nieszczęście, nie dosyć na to pozwolenia królewskego, potrzeba jeszcze, aby znalazł się ktoś, coby chciał podać jej rękę.
— Tak — powiedziała pani de Guémenée — potrzebne jest coś nakształt matki chrzestnej, dajmy na to.
— Ale nie każdy ją mieć może — wtrąciła pani de Mirepoix — dowodem piękna burbonka, która szuka i nie znajduje.
I jednocześnie poczęła nucić:
La belle Bourbonnaise,
Est fort mai à son aise.
— A! marszałkowo! — zawołał książę de Richelieu — pozostaw-że księżnie całą zasługę opowiadania.