Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cisza głębsza zapanowała, lampy zbladły, widma oddech wstrzymały.
— Strzelaj!
Błysnęło na panewce lecz proch się tylko spalił, huk nie wstrząsnął powietrza.
Okrzyk podziwu rozległ się w zgromadzeniu, przewodniczący mimowolnie wyciągnął rękę do nieznajomego. Lecz niedość było tych dwóch prób; widma zawołały:
— Sztylet! Sztylet!
— Żądacie koniecznie? — zapytał przewodniczący.
— Tak! sztylet! sztylet! — odezwały się te same głosy.
— Podajcie zatem sztylet.
— Zbyteczne!... rzekł z pogardą nieznajomy.
— Jakto zbyteczne? — wrzasnęło zebranie.
— Zbyteczne!... — powtórzył nieznajomy głosem pognębiającym wrzaski — zbyteczne, powiadam, napróżno tylko czas drogi tracicie.
— Co przez to rozumiesz? — wykrzyknął przewodniczący.
— Znam wszystkie tajemnice wasze; przetrwane próby są tylko igraszką dziecinną, niegodną ludzi poważnych. Powiadam wam, że człowiek zamordowany nie umarł; że krew, jaką piłem, to wino ukryte na jego piersiach, pod odzieżą; że kule i proch wypadły z lufy, gdym kurek odwodził. Zabierzcie broń swą nieużyteczną, dobrą na postrach dla tchórzów; prawdziwie silni jej się nie ulękną.