Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1882

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyszeptał wreszcie głosem pełnym słodyczy;
— Bronić się!... poco?
— To prawda, wiesz przecież, że nie ujdziesz słusznej kary! Zhańbiłeś kobietę i zabiłeś ją nieludzkiem postępowaniem.
Gilbert milczał jak grób, Filip z wściekłością rzucił się ku niemu.
— Nie jesteś człowiekiem, czy co? Nie odpowiadasz mi!... Ależ broń się, bo cię zaduszę!... podły, podły nikczemniku!
Gilbert uczuł, jak palce Filipa ściskały mu szyję, niby kleszcze.
W jednej chwili z lwią siłą odrzucił daleko od siebie wroga.
— Widzisz pan, umiem się bronić w potrzebie, ale poco mi obrona? Ot, weź pan strzelbę; wolę być zabitym w ten sposób, niźli zaduszonym...
Filip, który rzeczywiście podniósł fuzję, rzucił ją daleko od siebie.
— Nie — szepnął. — Dokąd jedziesz? W jaki sposób dostałeś się tutaj?
— Przywiózł mnie „Adonis“.
— Chowałeś się więc przede mną? widziałeś mnie?...
— Nie wiedziałem, że jedziesz pan tym okrętem.
— Kłamiesz!
— Nie kłamię nigdy.
— Jakże to być mogło, że cię nie spostrzegłem?
— Wychodziłem z kajuty tylko nocą.