Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1878

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niec, wypatrujący z niecierpliwością brzegów Nowego Świata, gdy Filip wzdychał za ojczyzną.
Filip przypatrywał się długo nieznajomemu, którego twarzy nie mógł dojrzeć.
Zimno było przejmujące. Młodzieniec zamierzał wrócić do kajuty, kiedy usłyszał za sobą głos kapitana.
— Chcesz pan użyć przechadzki?...
— O!... ja rano wstaję!...
— Pasażerowie wyprzedzili pana.
— Chyba pan jeden; oficerowie wstają również rano, jak i marynarze.
— Nie mówię o sobie... ot, tam, siedzi jeden z pańskich pasażerów... widzisz go pan?
Kapitan spojrzał przed siebie i wydawał się bardzo zdumiony.
— Kto to taki, kapitanie?... — zapytał Filip.
— To... kupiec — wyrzekł kapitan nieco zakłopotany.
— Zapewne szukać chce majątku w Ameryce — szepnął Filip. — Dla niego ten okręt płynie za wolno.
Kapitan, zamiast odpowiedzi, pobiegł do pasażera, szepnął mu słów kilka i po chwili zamyślony... kupiec wszedł do swej kajuty.
— Dlaczego przeszkodziłeś mu marzyć, kapitanie?... nie przeszkadzał mi wcale.
— O, nie dlatego; uprzedziłem go tylko, iż