Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1860

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pomimo wiary w przysłowia i nadzwyczajnej siły woli, Gilbert był bardzo znękany i zgnębiony i mógł powtórzyć za Cezarem:
„Czy dobrze uczyniłem, przechodząc Rubikon?“
Na skraju lasu młodzieniec przystanął.
Raz jeszcze rzucił okiem na piękną wieś i odetchnął z głębi piersi.
— Szalony jestem! — zawołał — dokąd dążę? Czy Bóg, który pozwolił mi wykonać mój zamiar, nie odwróci się teraz ode mnie?... On dozwolił mi naprawić złe, zesłał mi dobroczyńcę, który mi tak bezinteresownie ofiarował dwadzieścia tysięcy franków; teraz mam swego syna. Za dziesięć tysięcy franków, bo drugie dziesięć należą do dziecka, mogę tu pozostać i żyć spokojnie. Boże Wielki!... tak mógłbym tu żyć i wychowywać sam mego syna!... Dlaczegóż nie?... Nikt nie odgadnie pobytu mego w tej wsi odludnej. Zresztą wyznałbym Niquet‘owi, że jestem ojcem tego biedactwa i zakończyłbym wszystko.
Nieznana radość wstąpiła mu w piersi, szczęście, o którem nawet marzyć nie śmiał, mogło się zamienić w rzeczywistość.
Lecz robak, gnieżdżący się w tym pięknym owocu, podniósł głowę: były to wyrzuty sumienia.
— Nie, nie mogę tu żyć spokojnie — pomyślał Gilbert, — skradłem tej kobiecie dziecko i honor... skradłbym hrabiemu pieniądze, gdybym tu pozostał. Nie mam prawa być szczęśliwym; o!...