Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1827

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się nie popsuła fryzura, wypatrywał powozu lub choćby dorożki, którąby mógł pojechać.
Niedługo czekał; zdaleka toczyła się stara, odrapana karetka, której woźnica wyglądał pasażera z równem utęsknieniem, jak Eneasz okrętu na morzu Tyreńskiem.
— Dostaniesz pół dukata — zawołał Filip, — jeżeli punkt o dziesiątej będę w Wersalu.
— Niech pan siada.
Filip miał o tej porze obiecane posłuchanie u delfinowej.
Marja-Antonina wstawała bardzo wcześnie; codziennie, już około ósmej, odwiedzała ulubiony ogród w Trianon, pilnowała robót, dodawała gustu ogrodnikom w układaniu bukietów. Wogóle księżniczka nie lubiła etykiety.
Nie jednemu też udało się wyprosić posłuchanie, których chętnie zrana udzielała.
Filip, zmuszony brakiem pieniędzy do ogromnej oszczędności, z początku miał zamiar udać się pieszo do Wersalu, ale miłość własna nie pozwoliła mu nato, aby on, Filip de Taverney, szedł pieszo; musiał więc poświęcić trochę grosza i pojechał.
Liczył, że powróci pieszo; widzimy więc, że arystokrata Filip i człowiek z gminu, Gilbert, jednakowo odbywali tę podróż.
Filip jechał z sercem ściśniętem.
Ileż różowych nadziej i złotych marzeń przemknęło mu przez głowę, gdy po raz pierwszy ujrzał Wersal!