Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chcę, aby pani nie miała mi za złe, że Gilbert mnie pokochał.
— A mnie to co obchodzi, czy on cię kocha, czy nie kocha? Co to jest, moja panno?...
Nicolina stanęła na palcach jak młody kogut.
Złość długo hamowana, wybuchła tem gwałtowniej.
— Zapewne raczyła pani oświadczyć już to samo Gilbertowi?
— Czyż ja wdaję się w jakie rozmowy z tym twoim Gilbertem, moja panno, zwarjowałaś czy co?...
— Jeżeli pani z nim nie rozmawia, to chyba od bardzo niedawna.
Andera zbliżyła się do Nicoliny i zmierzyła ją od stóp do głów pogardliwie.
— Całą godzinę już prawisz mi impertynencje jakieś; dość tego, mów natychmiast, co to znaczy...
— Ależ... — bąknęła Nicolina zmieszana trochę.
— Utrzymujesz, że rozmawiałam z Gilbertem.
— Tak proszę pani, utrzymuję.
To, co uważała za rzecz nieprawdopodobną, obecnie przyszło Andrei do głowy.
— Ta biedaczka bawi się w zazdrość — krzyknęła i parsknęła gwałtownym śmiechem. Bądźże spokojna, panno Legay, tak mnie mało obchodzi twój Gilbert, że nie umiałabym powiedzieć, jakiego koloru ma oczy!
Andrea była gotowa przebaczyć śmiesznej dziewczynie nie impertynencję już, ale szaleństwo.