Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja nie jestem wcale dowcipna, panienko — odpowiedziała Nicolina — ja biedna dziewczyna wiejska, mówię to tylko, co widzę własnemi oczyma.
— Cóż więc takiego widziałaś?
— Że Gilbert taki jest uprzedzający dla pani.
— Gilbert jest sługą i spełnia tylko powinność swoją, cóż dalej?
— Nie jest on służącym, bo żadnej płacy nie pobiera.
— Syn dawnych dzierżawców naszych, służy za życie i mieszkanie, ale nic nie robi za to. Do czego ty zmierzasz jednakże i dlaczego usiłujesz bronić tego chłopaka, na którego nikt nie napada przecie?...
— O! wiem, że pani nań nie napada — odpowiedziała Nicolina ze zjadliwym uśmiechem — przeciwnie!...
— Co to jest?... co to za półsłówka jakieś, których wcale nie rozumiem.
— Bo widocznie nie chce panienka rozumieć.
— Dosyć tego... moja panno — oświadczyła Andrea surowo, wytłumacz mi się natychmiast.
— Pani wie z pewnością lepiej, niż ja, o co chodzi...
— Nic nie wiem, a przedewszystkiem nie myślę się niczego domyślać, bo nie mam czasu ani ochoty wdawać się w jakieś dyskusje z tobą. Rozumiesz?!.. Chcesz mego pozwolenia na małżeństwo? tak czy nie?