Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1790

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Piękne nazwisko, mój chłopcze. Czegóż chcesz ode mnie?
Gilbert spojrzał w oczy hrabiemu.
— Czy przypominasz sobie pan ową noc straszną, podczas której przybyłeś do Trianon?
Balsamo zasępił się.
— Pamiętam doskonale — odrzekł — czyś mnie tam wtedy widział?
— Widziałem pana.
— Przychodzisz zatem po zapłatę za zachowanie sekretu? — spytał groźnie Balsamo.
— Nie, panie, mnie bardziej jeszcze, niż panu, zależy na zachowaniu tej tajemnicy.
— Nazywasz się Gilbert, wszak tak? — ozwał się po chwili hrabia.
— Tak, hrabio.
— Balsamo zdumionym wzrokiem ogarnął chłopca, winowajcę zbrodni.
Jego, znawcę ludzi, zdziwił spokój tego dziecka i godność jego mowy.
Gilbert stał przy stoliku, o który oparł się ręką.
— Domyślam się — odrzekł Balsamo — po coś pan tu przyszedł do mnie? Dowiedziałeś się zapewne, jakie podejrzenie panna de Taverney rzuciła na ciebie, gdy zmusiłem ją do powiedzenia całej prawdy. Masz więc pretensję do mnie. Tak, gdyby nie ja, nigdyby się nie dowiedziano, kto jest winowajcą. Ale przyznaj pan, niema dla ciebie tłumaczenia, popełniłeś... nikczemność!...
Gilbert zacisnął zęby i milczał.