Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1764

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zemstę?... — szepnęła, przerażona groźbą, zawartą w tem słowie.
— Tymczasem odpocznij, siostrzyczko, przebacz mi przykrość, jaką ci sprawiła szalona moja ciekawość! O! gdybym mógł był przewidzieć!... o!...
I ukrył twarz w dłoniach z rozpaczą. Po chwili jednak powściągnął swą boleść.
— Czemu narzekam?... Siostra moja jest niewinną, kocha mnie! Nigdy nie zdradziła położonego w niej zaufania. Jest młodą i dobrą, żyć będziemy samotnie, zestarzejemy się razem... We dwoje będziemy silniejsi od świata całego!...
W miarę uspokajania się młodzieńca, Andrea smutniała i chyliła śmiertelnie bladą twarz ku ziemi.
— Mówisz tylko o nas dwojgu! — rzekła smutnie.
— O kimże mam mówić, Andreo? — spytał, wytrzymując jej spojrzenie.
— Ależ... mamy ojca!... Jak on postąpi ze swą córką?
— Mówiłem ci już wczoraj — rzekł zimno oficer — abyś odrzuciła opiekę pana de Taverney; wiedz, że nikt cię nie kocha, oprócz twego brata, nikt.
Biedne my opuszczone sieroty!... Czyż doznaliśmy kiedykolwiek słodyczy, lub choćby najmniejszej pieszczoty rodzicielskiej? Znasz mnie — dokończył z gorzkim uśmiechem — gdyby można było kochać tego, o którym myślisz, powiedziałbym ci: