Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1675

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak; Jego Królewska Mość przechodził przez park z wielkiego Trianon w tej właśnie fatalnej chwili, gdy leżałam wyciągnęła, bez życia, na ławce, podtrzymywana przez poczciwego pana de Jussieu. Wiesz, Filipie, że zemdlenie nie odbiera zupełnie poczucia tego, co się dokoła nas dzieje. Otóż król, gdy mnie zobaczył, zauważyłam to, pomimo mej pozornej nieprzytomności, zmarszczył brwi, rzucił gniewne spojrzenie, wypowiedział przez zęby kilka słów bardzo nieprzyjemnych; potem odwrócił się szybko i znikł. Strasznie był widocznie zgorszony, że ośmieliłam się zemdleć w Jego ogrodach.
— A naprawdę, Filipie, stało się to mimo mej woli.
— Nie potrzebujesz mnie wcale zapewniać o tem, biedna moja siostrzyczko. Cóż dalej, cóż potem?
— Na tem koniec i pan Gilbert mógł był uwolnić cię od swych komentarzy.
— Krzywdzisz biednego chłopca, nic znów nie powiedział złego.
— A tak, broń go, pięknego protegowanego sobie wybrałeś.
— Andreo, przez litość, nie bądź tak srogą dla niego. Ale, Boże wielki, cóż tobie znowu?...
Andrea upadła nawznak na poduszki, tym razem flakonik na nic się nie przydał, trzeba było czekać aż zawrót przeminie, aż cyrkulacja krwi znów powróci sama przez się.