Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1577

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ręką. I ludzkość nic nie straciła i prawo nie może nas oskarżyć. No! no! to nie twoja zasługa, nie ty oddałeś mi tę dziewicę, bez której śmierć mnie czekała; ja ją sam sobie wziąłem. Ale zawsze dziękuję ci mój uczniu, dziękuję ci Acharacie.
I znów flakon do ust przybliżył.
Balsamo wypuścił z rąk włosy, straszny obraz stanął mu nagle przed oczami.
Naprzeciw niego stał stół, ogromny stół marmurowy, zawsze zastawiony roślinami, książkami, flaszkami, słoikami, a teraz przykryty długą, jedwabną zasłoną białą, w ciemne kwiaty, która oświetlona czerwonem światłem lampy Althotasa, uwydatniała ponure kształty, zarysowujące się jak pod całunem; Balsamo kształtów tych nie spostrzegł był dotąd.
Teraz ujął za róg zasłony i pociągnął ją gwałtem ku sobie. I w tejże chwili włosy powstały mu na głowie, a otwarte usta nie były w stanie wydać strasznego krzyku, który mu zamarł w gardle.
Pod tym całunem ukazała mu się Lorenza... martwe zwłoki jego Lorenzy, wyciągnięte na stole, z twarzą trupią, siną, a jeszcze uśmiechniętą, z głową w tył pochyloną.
Szeroka rana widniała nad obojczykiem, ale już ani kropli krwi z niej się nie wydobywało.
Ręce były zesztywniałe, oczy przysłonięte zsiniałemi powiekami.
— Krwi, krwi dziewiczej, trzech ostatnich kropli arterjowej krwi dziewiczej... oto czego mi było