Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale... — rzekł.
Nicolina przerwała mu opryskliwie.
— Jeżeli się cofasz, to oddawaj te pięćdziesiąt luidorów i bywaj zdrów.
— Nie cofam się, boję się tylko o przyszłość.
— Czyją?...
— Twoją....
— Moją?
— Tak jest, pięćdziesiąt luidorów, to niewielki majątek, Nicolino, a co będzie potem?... Gotowaś żałować Trianon..
— Jakiś pan delikatny, panie Beausire, doprawdy, że mnie zdumiewasz, ale uspokój się; ja mam jeszcze pieniądze — powiedziała i potrząsnęła sakiewką.
Oczy oficera zabłysły.
— W ogień bym skoczył za tobą...
— Takiego poświęcenia nie żądam... ale za półtorej godziny?...
— Napewno, Nicolino, daj całusa.
— Cicho, szalony!... jeszcze nas kto spostrzeże.
— Nie jestem szalony, lecz zakochany.
— Hm....
— Nie wierzysz mi, stokrotko?
— Wierzę, wierzę, lecz pamiętaj, aby konie były dobre.
— Nie troszcz się oto.
Pożegnali się i rozeszli; Beausire jednak wrócił za chwilę.
— Pst!... pst?...