Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pan Rousseau mnie nienawidzi — szepnęła towarzyszowi.
— Cóż znowu! któżby nienawidził panią? — wykrzyknął książę, — któżby to potrafił?
— Tak jest jednakże, niestety!..
— Pan Rousseau jest za uczciwym i za genjalnym, aby mógł nienawidzieć tak zachwycającą kobietę.
Rousseau westchnął i wymknął się wąskiem przejściem, pod ścianą, nie miał jednakże dzisiaj szczęścia, natrafił znów na dwóch mężczyzn; pierwszy był młody, drugi mógł mieć lat około pięćdziesięciu.
Usłyszeli oni śmiech hrabiego d’Artois i jego wołanie:
— Ach! panie Rousseau, uciekasz przed hrabiną Dubarry! cha! cha! cha! gdy to opowiem, nikt mi nie będzie chciał wierzyć, doprawdy!
— Rousseau? — szepnęli dwaj panowie.
— Zatrzymaj go! bracie i ty panie de la Vauguyon, proszę, zatrzymaj go!...
— A tom się dostał! — pomyślał z rozpaczą filozof.
Jednym z panów był hrabia Prowancji, drugim — nauczyciel dzieci królewskich.
Hrabia Prowancji zatrzymał filozofa.
— Dobry wieczór — rzekł zwykłym swym szorstkim tonem.
Rousseau skłonił się, zupełnie tracąc głowę.
— A! bardzo mi przyjemnie spotkać pana, odezwał się książę.