Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szkoda — odrzekła ironicznie Teresa, iż pan de Sartines nie podsłuchuje twej tyrady, znalazłoby się dla ciebie miejsce w Bicetre lub Charenton.
— Pan de Sartines jest tyranem, z rozkazu jeszcze wyższego tyrana, i gdyby mię zaczął prześladować...
— Cobyś zrobił?
— Prawda — odrzekł, wzdychając filozof — moi wrogowie cieszyliby się z tego.
— Dlaczego masz tylu nieprzyjaciół?... Bo jesteś niegodziwcem, obrażającym wszystkich. Voltaire nie ma wrogów.
— To prawda — odparł Rousseau z anielską cierpliwością.
— O! bo Voltaire jest oprócz swej uczoności, wielkim panem, jest przyjacielem serdecznym króla pruskiego, ma swe konie, powozy, pałac w Ferney... wszak otrzymał to za swe osobiste zasługi; podobno na dworze umie się znaleźć, jak należy, nie udaje obojętności i wzgardy, jak ty.
— Oj głupia kobieto! ja wzgardy nie udaję, ja rzeczywiście gardzę temi darmozjadami, cały ten ich zbytek i przepych, wiesz skąd pochodzi? z kradzieży!
— Co?!
— A no tak, okradli mnie, ciebie i innych. Złoto, którem ozdabiają swe ubrania, winno być podzielone między tych, którym brak chleba. To też ze wstydem jadę do Trianon.