Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przewodniczący odgadł z jego twarzy rozczarowanie, a może chęć opuszczenia raz na zawsze zgromadzenia.
— Bracie!... rzekł z wyższością do Marata — nie wolno ci się wtrącać i krytykować mowy przewodniczącego, a nadewszystko odpowiadać, gdy cię nie pytają.
— Mam prawo wtrącać się — odpowiedział grzeczniej nieco młody człowiek.
— Tak, ale nie ganić. Brat, który chce z nami połączyć swe losy, jest nam dobrze znany, nazwisko jego jest już rękojmią. Pocóż powtarzać czcze formułki? Lecz wiem, że i on kocha równość, więc dla formy zadam mu jedno pytanie:
— Czego szukasz w stowarzyszeniu?
Rousseau postąpił naprzód i odrzekł z godnością:
— Szukam tego, czego odnaleźć nie mogę. Szukam prawdy, nie sofizmatów. Po cóż otaczać się sztyletami, które nie ranią, trucizną, będącą w rzeczywistości czystą wodą, sztucznemi przepaściami, wysłanemi materacami.
Znam swe siły fizyczne; gdybym nie był wtajemniczony w wasze sztuczki, umarłbym ze strachu, przechodząc wasze próby.
Po cóż narażać życie ludzkie? dla tak marnej przyczyny. Z umarłego nie mielibyście żadnego pożytku; zbadałem ciało i duszę człowieka, przecierpiałem więcej sam, niż wy wszyscy razem. Jeśli zgodziłem się należeć do was, gdy nalegano na