Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XCIII
W JAKI SPOSÓB RADOŚĆ JEDNYCH JEST ZMARTWIENIEM DRUGICH

— Dzień dobry, panienko, to ja — rzekła Nicolina, zgrabnie się kłaniając.
— A ty skąd się tu wzięłaś? — spytała Andrea, odkładając pióro.
— Panienka zapomniała o mnie, więc się przyszłam przypomnieć.
— Jeślim zapomniała o tobie, to miałam widocznie ważne ku temu przyczyny. Kto ci pozwolił tu przyjechać?
— Pan baron, panienko — odparła Nicolina, marszcząc brwi.
— Ojciec potrzebuje cię zapewne w Paryżu, a ja obchodzę się doskonale bez ciebie... Możesz zatem wrócić, moje dziecko.
— O! ciągnęła dalej subretka, nie zważając na to, co posłyszała, — panienka tu sama jedna. Przypuszczałam więc, że sprawię pani przyjemność.
I piękne jej oczy zmrużyły się jakgdyby do płaczu.
Andrea zrozumiała wymówkę i żal jej się zrobiło jedynej towarzyszki lat dziecięcych.