Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój królu!...
— Skąd-że tak palisz się dla tego d’Aiguillon!...
— Żarty!.. po raz pierwszy był mi dziś przedstawiony.
— Zatem... to szczere przekonanie twoje?... Szanuję przekonania cudze, bo sam żadnych nie posiadam.
— Zrób cośkolwiek dla Richelieu’go, przez pamięć na d’Aiguillon’a, jeżeli dla pierwszego nic zrobić nie chcesz.
— Dla Richelieu’go!... nic a nic.
— Zatem dla księcia d’Aiguillon?...
— Może myślisz o jakiej tece dla niego?... W tej chwili jest to niepodobieństwem.
— Przyznaję... ale później. Pomyśl królu, człowiek to wpływowy, człowiek czynu, w d’Aiguillon’ie, Tarray’u i Maupeau, zdobędziesz trzech wiernych cerberów. Przytem... twoje ministerjum dzisiejsze, to zabawka bardzo nietrwała.
— Mylisz się, hrabino, za trzy miesiące ręczę...
— No, więc po trzech miesiącach; trzymam cię królu za słowo, ale to przyszłość, która mnie mało obchodzi, bo ja żyję taraźniejszością.
— Ja tak samo. Cóż więc chcesz nareszcie?
— Zrób księcia d’Aiguillon komendantem lekkiej kawalerji...
— Mniejsza o to... zostanie tym komendantem.
— Dziękuję ci, najdroższy... — powiedziała Dubarry i złożyła serdeczny pocałunek na ustach Jego Królewskiej Mości, Ludwika XV.