Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Złą chwilę wybrałeś do żartów, mój książę.
— Czy myślisz, hrabino, że ja żartuję? proszę cię, zapytaj brata.
— Komu tu w głowie żarty, do stu piorunów! Dziś rano, w obecności całego grona zebranych w galerji panów, Ludwik XV dziękował ministrowi, całował go, pochlebiał mu, a w tej chwili obydwaj, trzymając się pod ręce, spacerują po parku w Trianon.
— To nikczemność! — krzyknęła Chon, wznosząc ręce do góry.
— Zakpili ze mnie, ale zobaczymy; Chon odpraw powóz, którym miałam jechać na polowanie; — nie pojadę.
— Pozwól mi, hrabino, dać sobie jedną radę. Powoli, bez pośpiechu, bez kłótni... przepraszam cię, hrabino, nie zechciej się obrażać na mnie.
— Owszem, książę, wdzięczną ci będę... ja tracę dziś głowę zupełnie, sama nie wiem co robię... mówisz więc, książę...
— Że nie radziłbym zaczynać dziś wojny z królem. Z Choiseulem zrywać on ani myśli, pozostaje pod urokiem żony delfina, i jeżeli tak ci się ostro stawia...
— To znaczy?
— Że trzeba starać się być dla niego milszą, przyjemniejszą niż kiedykolwiek; jest to niby niepodobieństwem... ale cóż robić, hrabino, okoliczności... nie pozostawiają wyboru.
Hrabina zamyśliła się. Książę mówił dalej: