Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1001

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odwieźć. Oto wszystko, co sobie przypominani, mój bracie.
Filip w myśli obliczył czas, jakiego było potrzeba, aby odwieźć ją prosto do domu, i rzekł, już zupełnie spokojnym głosem:
— Dziękuję ci, droga Andreo, uspokoiłaś mnie zupełnie, będę sam u margrabiny de Savigny, aby jej podziękować za gościnne przyjęcie, jakiego doznałaś. A teraz powiedz mi, moja kochana, czy też wśród tłumu nie zauważyłaś jakiej znajomej twarzy?
— Nie, mój drogi.
— Nie widziałaś też czasem Gilberta?
— W istocie zdaje mi się, że go widziałam, był od nas o jakie dziesięć kroków — rzekła Andrea po krótkim namyśle.
— Widziała mnie! — szepnął do siebie Gilbert.
— Wyobraź sobie, że, szukając cię, znalazłem tego biednego chłopca.
— Między umarłymi? — spytała Andrea z tym lekkim odcieniem żalu w głosie, z jakim się mówi o czemś złem, co się naszym podwładnym przytrafiło.
— Nie, został tylko raniony; uratowano go, i mam nadzieję, że niedługo będzie zdrów zupełnie.
— Tem lepiej — rzekła Andrea — a cóż mu było?
— Miał piersi zgniecione.
— Tak, tak, zgniecione o twoje piersi, Andreo — pomyślał Gilbert.
— Ale rzecz dziwna, której zrozumieć nie mogę