Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

migotania; przypominało ono płomienie sztuczne na scenie, kierowane ręką maszynisty.
Podróżny uszedł tak ze sto kroków, i naraz usłyszał cichy szept koło siebie.
Zadrżał.
— Nie odwracaj się!... rzekł głos z prawej strony — bo zginiesz.
— Dobrze! — odpowiedział nieznajomy spokojnie.
— Nie odzywaj się!... wyrzekł głos z lewej — bo umrzesz!
Nieznajomy w milczeniu skinął głową.
— Jeżeli się boisz — odezwał się głos trzeci, wychodzący z pod ziemi jak głos ojca Hamleta, — jeżeli ci brak odwagi, wracaj skąd przychodzisz.
Podróżny machnął ręką i szedł dalej w milczeniu.
Noc była ciemna a las gęsty; pomimo światła przewodniczego, podróżny potykał się co chwila. Prawie przez godzinę płomień posuwał się naprzód, a podróżny podążał za nim, bez skargi, bez strachu.
Nagle światło znikło.
Podróżny wydostał się już z lasu.
Podniósł oczy w górę; na ciemnym lazurze nieba błyszczały gwiazdy.
Szedł dalej naprzód w tym kierunku, gdzie znikło światełko; naraz wynurzyły się przed nim z ciemności ruiny. Był to szkielet starego zamczyska.
Jednocześnie nogą stąpił na gruzy, a na skro-