Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/877

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młodzieniec zbliżył latarnię i krzyknął.
Pomimo strasznej rany, która szpeciła tego człowieka, zdawało się, iż znalazł w nim kogo szukał.
Tylko czy był żywym, czy umarłym?
Ten, który już był w połowie drogi do grobu, miał głowę szablą przeciętą, rana była straszna! Odcięta skóra z włosami z lewej strony, wisiała na twarzy i odsłaniała gołą czaszkę, arterja skroniowa była przecięta i z tego powodu całe ciało zmarłego czy rannego zalane było krwią.
Od strony rany twarz była nie do poznania.
Młody człowiek oświetlił latarnią drugą stronę twarzy.
— O! obywatele... zawołał, to on! to ten, którego szukam: to pan Billot.
— Do licha!... rzekł jeden z ludzi, ten pan Billot trochę odżył.
— Wszak sam powiedziałeś, że wydał westchnienie.
— Tak mi się przynajmniej zdawało.
— A więc zrób mi przyjemność...
Oficer wyjął pieniądz z kieszeni.
— Jaką?... zapytał tragarz, pełen dobrych chęci na widok monety.
— Biegnij prędko do rzeki i przynieś wody w kapeluszu.
— Bardzo dobrze.
— I człowiek pobiegł w kierunku rzeki, a oficer zajął jego miejsce i podtrzymywał rannego.
W pięć minut posłany wrócił.
— Oblej mu twarz wodą... wyrzekł oficer.
Człowiek był posłuszny, nabrał wody w dłoń i spryskał nią twarz rannego.
— Zadrżał!... zawołał młody oficer... nie umarł! O kochany panie Billot, jakież to szczęście, że tu przyszedłem!
Rzeczywiście, że to szczęście... odpowiedzieli obadwaj tragarze, jeszcze dwadzieśscia kroków, a wasz przyjaciel przyszedłby do siebie w sieciach Saint-Cloud.
— Skropcie go jeszcze wodą!
Tragarz powtórzył operację, a ranny zadrżał i westchnął.
— No, no... rzekł drugi tragarz, nie umarł napewmo.