Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wątpicie? — zapytał baron.
— Nie mówię tego — odparł Favras.
— Widzicie wiec, margrabio — że nie można liczyć na hrabiego Prowancji... nie można liczyć na króla...
— Istotnie, panie baronie.
— Staniecie wiec wobec sędziów...
— Raczyliście mi to już powiedzieć.
— Skażą was!...
— Zapewne.
— Na śmierć!...
— Być może.
I Favras skłonił się, jak człowiek gotowy na przyjęcie każdego ciosu, który go ma dotknąć.
— Ale — odezwał się baron — czy wiecie, na jaką śmierć kochany margrabio?
— Czyż są dwie śmierci, kochany baronie?
— O! jest ich dziesięć: pal, ćwiertowanie, stryczek, koło, topór... a raczej w przeszłym tygodniu wszystkie te śmierci istniały jeszcze! Dziś, jak mówicie, pozostała tylko jedna: szubienica.
— Szubienica!
— Tak, Zgromadzenie narodowe, ogłosiwszy równość wobec prawa, uznało za słuszne ogłosić równość wobec śmierci! Teraz i szlachta i chłopi wychodzą ze świata jednemi drzwiami i wieszają ich... margrabio.
— Ha! ha! — bąknął Favras.
— Skazany na śmierć, będziecie powieszonym... rzecz nader przykra dla szlachcica, który nie leka się śmierci, jestem tego pewny, ale który ma wstręt do szubienicy.
— Ależ! panie baronie — rzekł Favras — czyście przybyli tu po to tylko, ażeby mi zwiastować wszystkie te dobre wieści, czy macie mi jeszcze coś lepszego do powiedzenia?
— Przyszedłem po to, ażeby wam oznajmić, że wszystko przygotowanem jest do waszej ucieczki, i ta, jeśli chcecie za dziesięć minut stanąć po za obrębem wiezienia, a we dwadzieścia cztery godzin po za granicami Francji...
Favras pomyślał chwile, tak jednak, iż nie zdawało się, aby