Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szliśmy daléj, ciekawi zawalali drzwi, lecz na widok Dawida ustąpili nam z drogi. Weszliśmy na kwadratowy dziedzieniec, otoczony domami o terrasach, wyjąwszy od strony ulicy.
Ogromne figowe drzewo, przypominające mi to na którem ateńczykowie zwykli byli wieszać się, wznosiło się na środku podwórza obciążone maurytańskiemi i żydowskiemi dzieciakami, pospołu na jego gałęziach ugrupowanemi.
Pod dwiema ścianami ustawione były ławki pełne widzów pomiędzy któremi wskazano nam miejsca.
Dwie drugie ściany wychodzące na ulicę i front, zajęte były: jedna, przez muzykantów siedzących z nogami pod siebie założonemi, grającemi zaś; jeden, na skrzypcach, lecz trzymając je prostopadle jak basetlę; dwaj inni na tamburynie i bębnie.
Ścianę zaś tworzącą front domu, zajmowały żydowskie kobiety, ubrane w najbogatsze stroje, w sposób najbardziej malowniczy ugrupowane jedne przy drugich i niezostawujące między sobą żadnego innego przejścia, oprócz arkadowego otworu drzwi, w głębi których gubiło się kilkadziesiąt innych kobiet.
Wszystkie sąsiednie terassy obciążone były publicznością, po największéj części żeńską, ale dziwnie, bo nakształt upiorów wyglądającą.
Były to maurytańskie kobiety owinięte wielkiemi prześcieradłami, niebieskiemi lub bialemi, zwanemi abrok; siedziały skurczone, a kiedy niekiedy wstawały wydając długie okrzyki podobne do bełkotania indyków pomięszanego z wrzaskiem morskich orłów.
Poczem znowu siadały i wracały do pierwotnéj nieruchomości.
Jedna z pomiędzy nich biegała z jednego terrassu na drugi, z niepojętą lekkością przeskakując przedziały, a niekiedy wykraczając przeciw wszelkim prawom proroka, bo otwierając