Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/714

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w łodzi, — wierzysz teraz, kochany przyjacielu, że aresztując Mazariniego, wypłatalibyśmy niemiłego figla tym wszystkim panom?
— Athos, ty jesteś mądrością wcieloną, — odrzekł Aramis.
Dwaj przyjaciele naznaczyli sobie schadzkę nazajutrz o dziesiątej rano, pomimo bowiem spóźnionej pory, Aramis utrzymywał, że ma w mieście ważną wizytę do złożenia, i u drzwi hotelu pożegnał Athosa.
Nazajutrz punkt o dziesiątej byli już razem.
— Czy masz jakie nowiny?... — zapytał Athos.
— Żadnych; nie widziano nigdzie d‘Artagnana, Porthos także się nie pokazał. A ty?...
— Nic nie wiem. D‘Artagnan spodziewał się, jeżeli sobie przypominasz, być tutaj piątego dnia od rozstania się naszego.
— A dziś mamy siódmego lutego. Dziś wieczorem oznaczony termin upływa.
— Co myślisz przedsięwziąć — zapytał Athos — jeśli dziś wieczorem nie będziemy mieli żadnej wiadomości?...
— Ależ, na Boga!... zacząć poszukiwania.
— Dobrze — odrzekł Athos. — A co poczniemy aż do wieczora?... Nie mamy nic a nic do roboty.
— Zapominasz, przyjacielu, że mamy gotowe zajęcie.
— A to gdzie?...
— Koło Charenton, do licha!... Będzie tam za chwilę gwarno.
— Przypuszczam — rzekł Athos — iż konferencje nocne ochłodzą nieco zapędy wojownicze...
— No tak, z pewnością, lecz bić się będą, choćby dla odwrócenia uwagi od tych konferencji...
— Biedni ludzie — rzekł Athos ze smutkiem — idą na rzeź, ażeby oddano Sedan panu de Bouillon, admiralstwo panu de Beaufort, a koadjutorowi kapelusz kardynalski!...
— Przyznaj, kochany Athosie, iż nie bawiłbyś się w filozofa, gdyby twój Raul nie należał do tych rozruchów.
— Może to i prawda, drogi Aramisie.
— Spieszmy więc tam, gdzie się biją, najpewniejszy to sposób odszukania d‘Artagnana, Porthosa, a może nawet Raula. Patrz na tych dzielnych mieszczan, na ich marsowe miny; doprawdy, to zachęcające!... Widzisz kapitana?... wygląda nieomal, jak prawdziwy wojak!...