Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

każdy port jest dla nas skałą. Czy masz tylko pewne przekonanie Askanio, że jesteśmy do tego stopnia pozbawieni wszelkich środków pomocy i opieki?
— Pewny jestem tego, aż nazbyt nawet. Mistrz mój jest dla nas równie niebezpieczny jak twój ojciec. Tak on, on! — zawołał Askanio składając ręce — Benvenuto, mój ojciec, opiekun, pan, którego czciłem jak bóstwo, a dziś zmuszony będę nienawidzić... A przecież z jakiej przyczyny mam go nienawidzić, pytam się Blanko. Dla tego, że uległ wpływowi jaki wywierasz na wszystkich, którzy mieli sposobność zbliżenia się do ciebie; dla tego, iż ciebie kocha równie jak ja. Jego występek jest i moim. Lecz gdy jesteś mi wzajemną, mogę się uważać za uniewinnionego. Co począć wielki Boże? A! od dwóch dni ileż walk stoczyło serce moje, bo nie wiem czy zaczynam Benvenuta nienawidzieć, czyli też kocham jak poprzednio. On ciebie kocha to prawda, lecz on i mnie tak tkliwie kochał!... moja biedna dusza waha się i kołysze wśród tego zamieszania, jak trzcina wśród burzy. Jakże on postąpi? Najprzód zawiadomię go o zamiarach pana d’Orbec i spodziewam się, że je zniweczy. Lecz potem, cóż wyniknie gdy się dowie, że jego wychowaniec jest jego współzalotnikiem, jego wszechwładna