Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Askanio wybladły ze wzruszenia, wstrzymywał drżącą ręką tętna swojego serca.
Zaczęli razem oboje mówić; on wyrzekł:
— Daruj pani, lecz pozwoliłaś mi okazać niektóre klejnoty; ona zaś powiedziała:
— Z radością widzę, żeś przyszedł do zdrowia panie Askanio.
Nawzajem jednocześnie przerwali sobie, a lubo słodkie ich głosy pomieszały się, doskonale jednak zrozumieli się, gdyż Askanio, ośmielony uśmiechem mimowolnie pojawionym na ustach dziewicy, odpowiedział z niejaką pewnością.
— Byłaś więc pani łaskawą pamiętać jeszcze, że byłem raniony?
— Byłyśmy bardzo zdziwiono i niespokojne niewidząc pana — odpowiedziała Blanka.
— Już nigdy nie chciałem się tu pokazać.
— Dla czego?
Askanio w tej chwili stanowczej był zmuszony oprzeć się o drzewo, zebrawszy dopiero siły i całą odwagę, wyrzekł drżącym głosem:
— Teraz mogę wszystko wyznać: kochałem cię.
— A teraz?
Ów wykrzyk wydarty z piersi Blanki, zdolny był rozproszyć wszelkie wątpliwości zręczniejszego niż Askanio; w nim tylko ożywił nieco nadzieję.