Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie nazywaj mnie panią, nie nazywaj mnie Anną — odpowiedziała księżna usuwając ręcę młodzieńca — zwij mnie Ludwiką, to także imię moje, lecz imię którem nikt mnie nie wołał, imię, które jedynie będzie dla ciebie. Ludwiko! Ludwiko!... Askanio nieprawdaż, że to imię jest miłe.
— Znam jeszcze milsze — odpowiedział Askanio.
— O! strzeż się Askanio! — zawołała dotknięta lwica — jeśli zbyt dozwolisz mi cierpieć, być może, że dojdę do tego, iż równie nienawidzieć cię będę o ile cię kocham.
— Boże! pani — odpowiedział młodzieniec wstrząsając głową jakby dla usunięcia uroku. — Boże! pani ty mieszasz mój rozum i wstrząsasz duszą moją! Czy to obłąkanie, czy gorączka? Jestżem łupem marzenia? A jeśli ci mówię co przykrego, przebacz mi, to dla tego bym się mógł ocknąć. Ja cię tu widzę, u nóg moich, ciebie tak piękną, ciebie ubóstwianą, ciebie władczynię! Nie, to nie podobna, by mogły bydż podobne kuszenia, chyba tylko dla zatraty dusz... O tak! sama to powiedziałaś, jesteś w otchłani; lecz zamiast chcieć się z niej wydostać, mnie w takową ciągniesz za sobą. O! nie wystawiaj niedołężności mojej na podobne doświadczenie!