Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tędy — rzekł głos, który odezwał się w głębi serca młodzieńca — tędy panie.
Askanio odwrócił się i spostrzegł Blankę w jednem z dolnych okien.
W dwóch skokach był przy niej.
— A! a! — rzekł Jakób Aubry idąc za nim — zdaje się, że mamy stosunki z oblężonemi. A! nie mówiłeś mi o tem, świętoszku.
— Ocal mojego ojca, panie Askanio! — zawołała Blanka, nie dziwiąc się bynajmniej, że widziała w tem miejscu młodzieńca i jak gdyby jego obecność była rzeczą bardzo naturalną — biją się za murami, czy słyszysz, i to z mojej przyczyny! O mój Boże! mój Boże! nie dopuść aby go zabili!
— Bądź pani spokojną — rzekł Askanio wbiegając do pokoju, który miał wyjście na mały dziedziniec; nie lękaj się, odpowiadam za wszystko.
— Bądź pani spokojną — rzekł Jakób Aubry, idąc tą samą drogą — odpowiadamy za wszystko.
Przybywszy na próg drzwi, Askanio usłyszał po raz drugi swoje nazwisko, lecz tym razem wymówione przez głos nie tak słodki.
— Kto mię woła? — rzekł Askanio.