Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chciałbym mówić z panią — bąknął Askanio.
— Ze mną samą? — zapytała przymilając się, pani Perrine.
— Z panią... samą...
Askanio odpowiadając w ten sposób, mówił sam do siebie, że był nieskończenie ograniczony.
— Więc chodź tędy, młodzieńcze — rzekła pani Perrine, otwierając drzwi boczne i dając mu znak aby szedł za nią.
Askanio poszedł, lecz odchodząc rzucił na Blankę jedno z tych długich spojrzeń, w których kochankowie mieszczą tyle rzeczy, jakkolwiek niezrozumiałych dla obojętnych, zawsze jednak pojętych przez osobę, na którą są wymierzone.
Bezwątpienia Blanka pojęła bardzo dobrze, gdyż jej oczy niewiedzieć jakim sposobem, spotkały się z oczyma młodzieńca, który zarumienił się nadzwyczaj a ponieważ i ona czuła, iż się zarumieniła, zwróciła więc oczy na swoję robotę i zaczęła niemiłosiernie kaleczyć biedny kwiatek, który wtenczas właśnie robiła.
Askanio spostrzegł ten rumieniec i zatrzymując się nagle, postąpił ku Blance; lecz w tej chwili pani Perrine odwróciła się i zawołała na niego, więc zmuszony był iść za nią.
Zaledwie przeszedł próg drzwi, Blanka po-