Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/545

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łeś pan niedawno, że jeżeli coś podobnego, trafia się dwom kochającym się osobom, nazywają to sympatją.
— Tak jest. Ale przez kogo odebrałaś wiadomość, moja pięnka Katarzyno?
— Przez Ludwika Pitoux.
— Cóż to za Pitoux? — zapytał młody człowiek z lekceważeniem, które rumieniec Ludwika w karmazyn zamneniło.
— Ależ, wiesz pan przecie — rzekła; — Pitoux, to ten blady chłopiec, którego ojciec wziął na folwark; szłam z nim pod rękę jednej niedzieli.
— A! przypominam sobie — zawołał młody szlachcic; — ma kolana jak węzły u serwety.
Katarzyna śmiać się zaczęła, a Pitoux upokorzony, spojrzał na swe kolana rzeczywiście do węzłów podobne.
— No, no — rzekła Katarzyna — nie śmiej się pan za bardzo z mego biednego Pitoux. Wiesz pan, co mi przed chwilą proponował?
— Nie, opowiedz mi moja najpiękniejsza.
— Chciał mi towarzyszyć do La-Ferté-Milon.
— Gdzie wcale nie pojechałaś.
— Nie, bo wiedziałam, że tu na mnie czekasz, tymczasem ja czekałam na pana...
— Ah! czy wiesz, że wyrzekłaś królewskie słowo, Katarzyno?
— Doprawdy? Nie myślałam o tem.
— Dlaczego nie przyjęłaś ofiary tego pięknego kawalera, byłby nas oboje ubawił.
— Może niebardzo — rzekła z uśmiechem Katarzyna.
— Masz słuszność, moja droga — odpowiedział Izydor, patrząc na piękną wieśniaczkę oczami, błyszczącemi miłością.
Pitoux zamknął oczy, aby nie widzieć, ale doszedł go odgłos pocałunku.
Wziął się za włosy zrozpaczony, a kiedy przyszedł do siebie, usłyszał głosy oddalających się kochanków. Katarzyna mówiła:
— Masz słuszność, panie Izydorze, pochodzimy z godzinkę; odbiję ją na Kadecie.
I dodała śmiejąc się ciągle:
— Dobre zwierzę, nic nikomu nie powie.
To było wszystko; widzenie znikło, a ciemności ogarnę-