Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w chwili, gdy patrjotyzm liczył się wytrwałością łokci na placu Greve.
— Nie wierzysz temu, nieprawdaż?... Mój przyjacielu, nie możesz przypuścić, aby ta szlachta i duchowieństwo, wszystko biorąc a nic nie oddając, mieli tyle patrjotyzmu co ty...
— To prawda.
— Mylisz się, mój drogi, mylisz. Mają go więcej jeszcze, zaraz ci dowiodę.
— O!... ciekawym — zawołał Billot — bo mnie się nie zdaje.
— Chodzi ci o przywileje, nieprawdaż?
— Rozumie się.
— Poczekaj.
— O!... czekam.
— Otóż, zaręczam ci, Billocie, że za trzy dni człowiekiem najbardziej uprzywilejowanym we Francji, będzie ten, który nic nie posiada.
— To chyba ja — rzekł poważnie Pitoux.
— Tak, ty!...
— Jakim to sposobem? — spytał dzierżawca.
— Posłuchaj, Billot: szlachtę i duchowieństwo porywa gorączka patrjotyzmu, która obiegnie całą Francję. W tej chwili, jak barany nad rowem, zbierają się, rozprawiają, najśmielszy skoczy pojutrze, jutro, dziś może jeszcze, a za nim wskoczą wszyscy.
— Co to znaczy, panie Gilbert?...
— To znaczy, że bez względu na przywileje, panowie feodalni usamowolnią włościan, właściciele ziemscy porzucą swoje folwarki i daniny.
— Ho! ho!... — rzekł Pitoux zdziwiony — sądzisz pan, że usamowolnią to wszystko.
— Ho!... ho!... — zawołał Billot objaśniony — to będzie świetna wolność!...
— A jak będziemy wolni, to co uczynimy?...
— Ani słowa!... — rzekł Billot zakłopotany — co uczynimy?... no.... zobaczymy.
— A!... otóż słowo ostatnie! — zawołał Gilbert. — Zobaczymy!...
Wstał i smutno zamyślony, milczący przeszedł się kilka chwil, potem, wracając do dzierżawcy i dłoń jego spracowaną ujmując, rzekł doń surowo, tonem groźby: