Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój przyjacielu — spytał Gilbert Billota — a czy wiesz skąd ta zimna krew pochodzi?
— Może pochodzi z przekonania?
— Rzeczywiście.
— Jakie jest pańskie przekonanie?
— Zgadnij.
— Że wszystko dobrze się skończy.
Gilbert jeszcze smutniej się uśmiechnął.
— Przeciwnie, mówię z przekonania, że wszystko się skończy.
Billot wyraził zdziwienie.
Pitux wytrzeszczył oczy, rozumowanie wydało mu się nielogiczne.
— Wytłumacz mi pan to — rzekł Billot, drapiąc się w ucho ogromną ręką — bo zdaje mi się, że tego wcale nie rozumiem.
— Weź krzesło, Billocie — rzekł Gilbert — i usiądź przy mnie.
Billot usiadł.
— Bliżej, jeszcze bliżej, aby prócz ciebie nikt nie słyszał.
— A ja, panie Gilbert — spytał nieśmiało Pitoux, gotując się do wyjścia, przy najmniejszem skinieniu Gilberta.
— O! nie, zostań — rzekł doktór. — Jesteś młody, słuchaj.
Pitoux otworzył uszy i oczy jednocześnie i usiadł na ziemi, przy krześle Billota.
Oryginalnie wyglądało to posiedzenie trzech ludzi w gabinecie Gilberta, przy biurku, zarzuconem listami, papierami, drukami, o cztery kroki ode drzwi, obleganych przez interesantów, powstrzymywanych przez starego, prawie ślepego i jednorękiego sługę.
— Słuchaj? — rzekł Billot — wytłumacz mi pan, dlaczego wszystko źle się skończy?
— Oto, wiesz Billot, co robię w tej chwili?
— Piszesz pan kreski.
— Ale co znaczą te kreski, Billocie?
— Jakże mam odgadnąć, kiedy nawet czytać nie umiem.
Pitoux nieśmiało podniósł głowę, rzucając wzrokiem na papier, leżący przed doktorem.
— To są cyfry — powiedział.