Tłum oczekiwał wrzący, upojony, na upalnem słońcu lipcowem.
Oddział Gonchona połączył się z Maratowskim. Przedmieście S-go Antoniego poznało się i powitało z bratniem sobie przedmieściem Ś-go Marcelego.
Gonchon, szedł na czele swoich zuchów, Marat zaś znikł.
Widok był przerażający.
Gdy zobaczono Billota, okrzyki się podwoiły.
— Cóż? — rzekł Gonchon, podchodząc ku niemu.
— To dzielny człowiek — odrzekł Billot.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał Gonchon.
— Że jest mężny.
— Nie chce oddać Bastylji?
— Nie.
— Upiera się przy oblężeniu?
— Tak.
— I myślisz, że wytrzyma je długo?
— Aż do śmierci.
— I owszem, będzie ją miał.
— Ale iluż zginie ludzi! — rzekł Billot, powątpiewając zapewne, czy Bóg dał mu prawo, które przypisują sobie wodzowie i władcy, uprzywilejowani do rozlewu krwi.
— Ba! — odparł Gonchon — za wiele jest ludzi, skoro chleba nie starczy ani dla połowy ludności. Nieprawdaż? — zapytał, zwracając się do tłumu.
— Tak! tak! krzyknął lud z dziwną zawziętością.
— Ależ tam są rowy? — zauważył Billot.
— Napełni się je w jednem tylko miejscu — odpowie-
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/174
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XVII
BASTYLJA