Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I kłaniając się nizko oddalił się, zostaw ująć p. de Mengis w zadumieniu.
— Mój drogi, mówił Filip do swego towarzysza, musisz mi wielką wyrządzić przysługę, pójdziesz piechotą do rogatek, ztamtąd omnibusem pojedziesz, a dorożkę zostawisz mi tutaj, bo mam dużo dziś jeszcze zrobić kursów. Spodziewam się po twojéj przyjaźni, że mi nie odmówisz téj łaski.
— Ho! panie, rzekł Albert trzymając ciągle pistolet w ręku, czy pan myślisz tak odejść nie pozwoliwszy wszystrzelić do siebie?
— Ach! prawda, rzekł Filip, przepraszam pana, zapomniałem zupełnie. Gdyby pan zmierzył odległość....
— Nie trzeba, rzekł Albert, dobrze pan stoisz; tylko się pan nie ruszaj.
Filip widząc, że Albert mierzy do niego, wyprostował się jak żerdź.
— E! oh! co pan robisz! krzyknęli razem p. de Mengis i patron, rzucając się ku Albertowi.
Ale ledwo kilka kroków zrobili, Albert strzelił, i kapelusz Filipa toczył się już po trawie, prze-