Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bez wątpienia.
— I nie cofniesz téj obelgi, którą na mnie rzucasz, nie wiem dla czego, bez przyczyny, bez powodu?
— Wcale o tém nie myślę.
— Ach! ależ mój Amory, mówił Filip zapalając się coraz bardziéj, być może, że mimo dowody moje jestem w gruncie winny nieco grzechu; ale z przyjaciółmi, a nawet z obcymi, ludzie dobrze wychowani inaczéj sobie postępują. — Gdybyś mi tak zaprzeczył wręcz przed kratką sądową, to co innego; w sądzie to uchodzi; ale tutaj, to obraza, to obelga, której mimo puścić nic mogę, chociaż nawet od ciebie pochodzi.... i jeżeli nie cofniesz....
— Nie tylko nie cofnę nic, zawołał Amory z większą niż pierwéj gwałtownością, ale powtarzam ci, że kłamiesz.
— Słuchaj Amory, wołał w rozpaczy Filip, uprzedzam cię, że jakkolwiek jestem adwokatem, nie mniej przeto będę się bił z tobą jak kto inny.
— I o cóż ci chodzi? czyż nie widzisz, że położenie twoje doskonałe; jam cię obraził, ty wybierzesz broń.