Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przybyliśmy na tę samą zatłoczoną ulicę, na której byliśmy rano. Odesłaliśmy nasze dorożki i postępując za przewodnictwem Mr. Merryweathera, zeszliśmy na wązki przechód i przeszliśmy przez bramę boczną, którą otwarto dla nas. Wewnątrz był mały kurytarzyk, który kończył się potężną żelazną bramą. Od niej prowadziły na dół kręcone schody kamienne, zamknięte innemi silnemi drzwiami. Mr. Merryweather zatrzymał się, aby zapalić latarnię, i potem powiódł nas ciemnym wilgotnym kurytarzem i odemknąwszy trzecie drzwi, wprowadził nas do wielkiego jakiegoś lochu czy piwnicy, która była zastawiona wielkimi koszami i potężnemi skrzyniami.
— Nie można się tu dostać z góry, zauważył Holmes, gdy podniósł do góry latarnie i rozglądnął się dokoła.
— Ani z dołu, rzekł Mr. Merryweather, uderzając swą laską o tafle, które tworzyły podłogę. Jakto, dla Boga, to brzmi głucho, powiedział podnosząc oczy z zadziwieniem.
— Muszę pana naprawdę prosić, aby pan był trochę spokojniejszym, odezwał się surowo Holmes. Jużeś pan naraził na szwank całą naszą wyprawę. Czy mogę pana prosić, abyś był tak dobry i usiadł na jednej z tych skrzyń i nie przeszkadzał?
Poważny Mr. Merryweather usadowił się