Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 1.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tym i zdrętwiałym, z ponurym wyrazem na swojej wybitnej twarzy. Syn przeciwnie, stracił zupełnie ten żwawy dziarski wygląd, który go charakteryzował, a drapieżność groźnego dzikiego zwierza paliła się w czarnych oczach i szpeciła jego szlachetne rysy.
Inspektor nie odpowiedział nic, lecz przystąpiwszy do drzwi gwizdnął. Dwóch jego konstabli przybyło na to wezwanie.
— Nie mam wyboru, Mr. Cunningham, mówił. Spodziewam się, że to wszystko może okaże się niedorzeczną pomyłką; ale widzi pan — —. A, pan byś chciał? Puść to!
Uderzył ręką swą i rewolwer, który młodzieniec właśnie odwodził, padł z łoskotem na podłogę.
— Pilnuj tego! rzekł Holmes, żwawo stawiając nogę na nim. Przyda to się panu przy śledztwie. Ale oto rzecz, której nam rzeczywiście trzeba było. I podniósł mały pomięty kawałek papieru.
— Reszta kartki! krzyknął inspektor.
— Akuratnie.
— A gdzie to było?
— Tam, gdzie byłem pewny, że musi się znajdować. Obecnie przedstawię panu jasno całą sprawę. Sądzę, pułkowniku, że pan i Watson możecie teraz wrócić, a ja będę u panów z powrotem najdalej za godzinę. Inspektor