Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wy. To pocisk z armat wroga, którego dojrzeć nie można.
„Bumm! Bumm! Bumm!“ Zaczyna to brzmieć monotonnie. „Stary Tucker nie żartuje!“ „Lepiej niech ustanie i da nam sposobność ataku na Brandfort!“.
Strzały zamierają w oddali. Ruszamy znowu. Zestrzelono nam tam jedno działo z łożyska i zraniono dwunastu ludzi. Lecz Hutton zatoczył już swoje skrzydło. Zbliżamy się do miasta. Konna artylerja atakuje. Nad pasmem pagórków wzbijają się szrapnele. Czołowa piechota pochyla się naprzód i przyśpiesza. Galopujemy w stronę frontu, lecz opór już złamany. Jazda pędzi naprzód. Armaty milczą. Przed nami spokojnie, słońcem zalane wzgórza. Jadę znów wzdłuż szeregów piechoty. „Ten podły wrzód na wielkim palcu u nogi pękł nareszcie“. „Przeklęta butelka, pusta!“ Co drugi ssie fajkę.
Miasto leży na prawo. Oddzielają nas jeszcze jakieś dwie mile. Na równinie jeździec zagania klacze i źrebaki. Poznaję go, to znany dobrze w towarzystwie londyńskiem Burdett - Coutts. Pan Maxwell z „Morning Post“ radzi jechać do miasta, dla rozejrzenia się w niem. „Nasi ludzie“ pewnie tam już są. Nie widać ich wprawdzie na równinie, lecz spróbujmy. Wjeżdżamy do miasta. Istotnie, tam oto grupa naszych skautów. Młody Bur, właśnie schwytany, stoi wśród garstki jeźdźców. Twarz surowa; ubrany bardzo starannie; w Anglji mógłby ujść za syna właściciela ziemskiego.
— Panna ci w głowie, cierp teraz, — mówi sierżant, Australijczyk.