Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go przy swem biurku w małym pokoiku. Jego twarz była czerwona i nabrzmiała od upału słońca; wiek nie osłabił jego przenikliwości, a warunki wojny nie pozbawiły go wytwornej grzeczności, która mnie uderzyła już przy pierwszem spotkaniu w Londynie. Jego niebieskie oczy były tak samo inteligentne i łagodne, choć nieco zmęczone; znać też było w nich starczość, lecz nic dziwnego, wszak był to chyba jedyny przykład, aby człowiek przeszło siedemdziesięcioletni musiał opuścić zacisze odpoczynku i zasłużonych wygód, dla kierowania ciężką i znojną kampanją w pół-dzikim kraju. A przecież to jego szybki pochód na Paardeburg, który szybko oskrzydlił wroga, zadecydował o wyniku kampanji. Pożegnałem go po krótkiej i żywej rozmowie i nie widziałem go aż do chwili, kiedy odwiedził mnie w moim domu w Hindhead, w r. 1902, przyczem oglądał moją prywatną strzelnicę.
Lorda Kitchenera prawie że nie widziałem w Pretorji, gdyż raz tylko przejechał obok mnie w pełnym galopie na swym kasztanie i skinął dłonią, na znak, że mnie poznaje. Od Paardeburg’a jego rosnąca sława nieco ucierpiała, gdyż istotnie jego ataki na odciętą siłę Burów, która musiała się poddać wcześniej czy później, były niepotrzebne, a kosztowały jakieś 2.000 ludzi w stratach. Nie jest to zdanie laika, gdyż podzielali je powszechnie najtężsi wojskowi. Pułkownik Hannay posunął się tak daleko, że przed udaniem się do ataku, w którym znalazł śmierć pospołu ze swymi ludźmi, ogłosił publicznie protest, przeciw niepotrzebnemu marnowaniu życia i krwi ludzkiej. Lecz w chwili, o któ-