Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludwisiu, Na twojem przyrzeczeniu mogę polegać. Członek rodziny de Laval nigdy jeszcze nie złamał słowa.
Pożegnał mnie uściśnieniem dłoni i znikł w tłumie gości, który stawał się coraz większy.
Stałem jeszcze zatopiony w myślach i rozważałem, w jaki sposób mógłbym się uwolnić od niebezpiecznych odwiedzin wuja w zamku moich ojców, gdy wtem usłyszałem jakiś głos znajomy, który zawołał mnie po nazwisku. Obejrzałem się zdziwiony i zobaczyłem piękną ciemną twarz i wysoką wytworną postać pana de Caulaincourt, który zbliżał się do mnie z przyjaznym uśmiechem.
— Oto pierwsze pańskie odwiedziny na dworze cesarskim, panie de Laval — rzekł do mnie z wesołością, którą umiał sobie ujmować każdego. — Nie będzie się pan tu czuł osamotniony; znajdzie pan tu wielu dawnych przyjaciół swojego ojca, którzy będą szczęśliwi, że mogą powitać w panu syna pana de Laval. Czy zna ich pan przynajmniej z widzenia?
— Znam marszałków; de Méneval wskazał mi ich w namiocie cesarza. Ten w czerwonym kapeluszu, z twarzą boksera angielskiego, to Ney. Poznaję także Lefèbre’a po dziwnym kształcie ust jego i Bernadottego po twarzy podobnej do ptaka drapieżnego.
— Całkiem słusznie — odpowiedział marszałek dworu cesarskiego z uśmiechem. — A ten z karkiem, jak u byka, to Rapp. Rozmawia właśnie z Junotem; jest to ten przystojny chłopiec z czarnemi bokobrodami. Ci biedni żołnierze nie czują się tu swobodnie.
— A to dlaczego?
— Są wszyscy niskiego pochodzenia. To wytworne towarzystwo i jego dworskie manjery niepokoją ich bardziej, aniżeli wszystkie niebezpieczeństwa na polu bitwy.