Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi. W turystach budziła zawsze pewne śmieszne uczucie jego krótka marynarka na rozwianej spódnicy, ale teraz, w blasku południowego słońca, na tle tych ohydnych twarzy, dodawał on raczej jakiejś niesamowitej okropności scenie. Dragoman bił pokłony jak automatycznie ale nieudolnie poruszona lalka. Potem, na jakiś krótki wyraz przywódcy, upadł nagle twarzą na ziemię, tarzając się czołem w piasku i bijąc rękoma.
„Co to ma znaczyć, pułkowniku?“ — zapytał Belmont. — „Po co on daje z siebie takie przedstawienie?“
„O ile mogę się dorozumieć, jesteśmy straceni“ — odpowiedział pułkownik.
„Ależ to nonsens!“ — krzyknął porywczo francuz. — „Dlaczego by ci ludzie mieli mi źle życzyć? Nigdy im nie zrobiłem żadnej krzywdy. Przeciwnie, zawsze byłem im przyjazny. Gdybym mógł tylko z nimi mówić, zrozumieliby. Hola, Manzor!“
Podniecone ruchy Fardeta ściągnęły nań groźne spojrzenie naczelnika Baggarów. Znowu rzucił krótkie pytanie, a Manzor, na klęczkach przed nim, odpowiedział.
„Wytłumacz mu, że jestem francuzem, dragomanie. Powiedz, że jestem przyjacielem kalifa. Powiedz, że moi rodacy nie mieli z nim