Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i piwne, wlepione w jedert punkt oczy, nie miały najmniejszego wyrazu. Headingly blady jak chusta, leżał bez ruchu na kamieniach. Kapelusz spadł mu z głowy, wyglądał nieledwie chłopięco ze swoją zjeżoną płową czupryną i gładką, delikatną, wyrzeźbioną twarzą. Dragoman siedział na kamieniu i bawił się nerwowo szpicrutą. Tak ich zastali arabowie, wpadając na wierzchołek skały.
I właśnie, kiedy biegnący na przedzie już dosięgali uwięzionych, zaszedł zupełnie nieoczekiwany wypadek. Od chwili, gdy derwisze ukazali się po raz pierwszy, ksiądz z Birminghamu, wyglądał jak człowiek pogrążony we śnie kataleptycznym. Nie drgnął, ani się nie odezwał. Aż teraz obudził się naraz w przypływie bohaterskiej odwagi. Być może był to paroksyzm strachu, być może zagrała w jego żyłach krew jakiegoś odległego przodka Wikinga, dość że porwał się dzikim skokiem i pochwyciwszy czyjąś laskę, począł nią wymachiwać na lewo i prawo po arabach z wściekłością, która nawet ich szał przewyższała. Jeden z obecnych, któremu zawdzięczam te szczegóły, powiada, że żaden z obrazów, wyrytych w jego pamięci, nie jest tak wyraźny, jak wspomnienie tego człowieka, z ogromną świecącą od potu twarzą, z kołyszącym się ocię-