Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ IV.

„Co to ma znaczyć Manzorze?“ — krzyknął srogo Belmont. — „Co to są za ludzie i dlaczego stoisz, jakbyś zmysły postradał?“
Dragoman opanował się z wysiłkiem i zwilżył zesche wargi, nim przemówił.
„Nie wiem, co to za jedni“ — wykrztusił złamanym głosem.
„Co za jedni?“ — zawołał francuz. — „Widzicie przecież. Uzbrojeni ludzie na wielbłądach, ababdehowie, biszarowie, krótko mówiąc: beduini, tacy, jakimi rząd posługuje się na granicy“.
„Na Jowisza, on ma może rację, Cochrane“ — rzekł Belmont, patrząc pytająco na pułkownika. — „Dlaczego nie miałoby być, jak mówi? Kto wie, czy to nie są sojusznicy?“